Palącą potrzebę mam wciąż sklejać rozkruszone wątki,
z naciskiem nadal pytam o przyczyny i początki,
zrozumieć i objąć chcąc to co niepojęte,
bo "właśnie, że ja" skończę, co zostało zaczęte.
Rozsiąść się nie mogę i odpocząć choć na chwilę,
bo we mnie buzują te wspomnienia i krotochwile.
A kiedy za nos i ogon siadam siebie na rzeczonej ławce,
widzę jak po niebie płyną leniwie puchowe latawce.
One zdają się nie mieć z pogodą problemu,
po prostu są, składając się z wodoru i tlenu.
I to wszelkie pretensje w głowie zatrzymuje,
bo jak szukać tego, co się przed nosem znajduje?