Pukając do bram nieba,
Strach zostawić trzeba
Za bramą.
...
W świetle wiecznego słońca,
Bez początku i końca,
Rozciąga się horyzont zdarzeń.
Palącą potrzebę mam wciąż sklejać rozkruszone wątki,
z naciskiem nadal pytam o przyczyny i początki,
zrozumieć i objąć chcąc to co niepojęte,
bo "właśnie, że ja" skończę, co zostało zaczęte.
Rozsiąść się nie mogę i odpocząć choć na chwilę,
bo we mnie buzują te wspomnienia i krotochwile.
A kiedy za nos i ogon siadam siebie na rzeczonej ławce,
widzę jak po niebie płyną leniwie puchowe latawce.
One zdają się nie mieć z pogodą problemu,
po prostu są, składając się z wodoru i tlenu.
I to wszelkie pretensje w głowie zatrzymuje,
bo jak szukać tego, co się przed nosem znajduje?
Pod niebieskimi baldachami nieskończonego błękitu,
kiełkuje myśl pełna zachwytu.
W błękitnej toni zanurza korzenie,
Nie śpi, nie mówi, nie je.
Oczarowana patrzy na czerwone słońce,
wielkie i gorące.
W jego promieniach pragnie się spalić,
niczego nie chcąc ocalić.
Życzenie staje się rozkazem.
W wiecznym płomieniu spojeni,
goreją na zawsze razem,
Pan i jeden z jego cieni.
20.08.2024 r.